A co z człowiekiem, który nie chce wchodzić w stały związek lub po prostu nie potrafi żyć w małżeństwie? Po prostu nie odpowiadałby mu taki tryb życia. Czy jemu kościół zabrania prawa do seksu? Przecież to jego naturalny instynkt, czysta biologia...
Przejdźmy jednak do wypowiedzi - zgodziłbym się na "naturalny instynkt", ale nie na "czystą biologię". Na "biologię" tak, ale "czystą biologię" nie. Bo oprócz biologii wchodzę w grę inne czynniki. Podam kilka przykładów: Kultura - w pewnych sytuacjach dążąc do współżycia można okazać się chamem Prawo - w pewnych sytuacjach dążąc do współżycia można wylądować w więzieniu Religia - w pewnych sytuacjach dążąc do współżycia można wejść w grzech
Człowiek kulturalny liczy się z kulturą, Obywatel liczy się z prawem. Człowiek wierzący liczy się ze swoim systemem religijnym.
Czy mi (jako księdzu) Kościół zabrania seksu? Nie uważam tak, bo nikt mnie nie zmusza do bycia w Kościele
Tak jak harcerza nikt nie zmusza do abstynencji, bo nie musi być harcerzem.
Jeśli jednak w coś wchodzimy (czy to wiara, czy harcerstwo...) róbmy to uczciwie.
Człowiek ma wiele potrzeb, z wiekiem jest ich coraz więcej! Jestem teraz do liceum. Nie wiem, czy nadawałbym się na męża. W sumie to nigdy nim nie byłem, a wyobrazić sobie tego po prostu nie potrafię. Może nie dorosłem...do tego albo jestem egoistą widzącym tylko swoje potrzeby i niemyślącym, że skrzywdzę kogoś o innym trybie życia...
Z jednej strony to bardzo pesymistyczne, co piszesz, ale z drugiej... masz wątpliwości i zadajesz pytanie, których nie ma większość osób wchodzących w związek. A powinni sobie takie pytania zadawać i mieć choć szczyptę wątpliwości.
Jeśli pisząc "wyklucza" masz na myśli "won z Kościoła" to nie. Lepiej to chyba okreslić mianem "zgrzyt" - dlatego nie tyle wykluczenie jest potrzebne co wezwanie do nawrócenia, wcześniej tłumaczenie błędu. Gdyby Kościół przekreślił kiedykolwiek jakiegokolwiek człowieka to by zdradził samego siebie i Chrystusa. Własnie teraz mamy 30 rocznice wydania encykliki Redemptor hominis JP2, gdzie papiez pisał, ze człowiek jest droga Kościola.
A co ze związkami homoseksualnymi? Przecież partnerzy mogą być katolikami, wierzyć w Boga, ale Kościół i tak nie udzieli im ślubu. A przecież to nie ich wina, że są innej orientacji, takimi stworzył ich Bóg... Dlaczego Kościół zabrania im wstępowania w związek małżeński? Rozumiem, że w zasadach religii katolickiej dopuszczalny jest jedynie związek mężczyzny z kobietą, ale czy jeśli parę homoseksualną łączy prawdziwa, silna miłość to dlaczego nie mogą oni przed Bogiem wypowiedzieć słów przysięgi małżeńskiej?
W Biblii, zarówno w Starym jak i w Nowym Testamencie, wyczytasz jasne potępienie aktów homoseksualnych.
Nie może chyba być tak, że Biblia cos jasno mówi a Kościół udaje, ze tego nie słyszy. Zgodzisz się z tym?
Piszesz: "A przecież to nie ich wina, że są innej orientacji, takimi stworzył ich Bóg... " Otóż czasami ich wina, czasami (najczęściej) wina innych ludzi, którzy ich kiedyś skrzywdzili. Tak było (ciężko o tym pisać) z niektórymi przynajmniej przypadkami homoseksualzmu wsród księży naszej diecezji - ofiara stawała się potem oprawcą. Nie zrzucajmy wszystkiego na Boga.
Spróbujmy jednak twoje pytanie przeformulować - zradykalizować. W Holandii istnieje partia, która stara się o legalizację pedofilii. Chodzi o grunt prawa, ale racje sa podobne - skoro są osoby, które odczuwają pociąg seksualny do dzieci... dlaczego im tego zabraniać? Skoro się tacy urodzili?
Chcę zastrzec, że absolutnie nie stawiam na jednym poziomie homoseksualisty i pedofila (chyba, że jest to homoseksualista - pedofil). [Sam może kiedyś byłem skory do żartów z homoseksualistów dopóki nie spotkałem ich w konfesjonale i nie musiałem zmierzyć się z ich problemami.]
Chcę tylko pokazać, że są granice. I powinny być granice. I jestem przekonany, ze ty także je widzisz (może inaczej je tylko ustawiamy). Ja te granicę odczytuje w Biblii widząc w niej Bożą mądrość.
Szanuję homoseksualistów, ale na niektóre ich pomysły czy działania mówię nie!
Może jednak warto porzucić wątek homoseksualny i skoncentrować się bardziej na waszych pytaniach, wątpliwościach czy rozterkach?
A jeżeli człowiek nie był nigdy ofiarą molestowania, żył w katolickiej rodzinie, nie miał żadnych podstaw do homoseksualizmu, a mimo to jest jaki jest, czy to oznacza, że Bóg się pomylił? Pisząc "nie zrzucajmy wszystkiego na Boga" trzeba też dodać, aby nie zrzucać też wszystkiego na człowieka...
Porzucam już wątek homoseksualny i chcę zapytać o coś, co bezpośrednio łączy się z życiem Jezusa. Ks. Pawlukiewicz mówi o małżeństwie jako czymś, co przybliża nas do Boga, że jest to akt największej miłości itp. Jakiś czas temu głośno było o "Kodzie Leonarda da Vinci". Wszyscy wiedzą, jakie hipotezy na temat Chrystusa zostały zawarte w książce. Kiedyś na katechezie mówił ksiądz o tego rodzaju teoriach, próbował je obalać, czy w jakiś sposób wykazywać, że jest to tylko fikcja literacka. Mnie jednak nie do końca to przekonało i dalej mam co do nich pewne wątpliwości. Ale nie o tym chciałem dyskutować. Chciałbym wiedzieć dlaczego kościół tak mocno się oburzył, gdy zasugerowano, że Jezus mógł być żonaty. Czy to umniejszyłoby Jego boskości i wielkości jako Syna Bożego? Oglądałem wiele filmów dokumentalnych o tej tematyce, w których wielu księży wyrażało różne opinie na ten temat. Według mnie cała historia ze św. graalem itd. jest możliwa i wcale by nie czyniło to Jezusa gorszym czy niezdolnym do głoszenia Słowa Bożego. Biblia mówi, że Jezus stał się człowiekiem, dlaczego więc nie mógłby się pobrać tak jak większość ludzi? Czy to naprawdę miało by zgubny wpływ na religię? Nikt prawdy do końca nie pozna, dlatego nie odrzucam żadnych teorii i hipotez...
Jedno tylko mogłoby wydawać się dziwne- fakt, że potomkowie Syna Bożego mogliby żyć dziś jak każdy zwykły człowiek, i nic by sobie z tego nie robili...
"Kod Leonarda da Vinci" jest mi osobiście nie znany. Znam go tylko z dyskusji. Głosów zachwytu i krytyki.
Na katechezie, na marginesie filmu "Stygmaty" zająłem się trochę inną sprawą, ale mam poczucie, że w podobnym klimacie.
W 2a sfilmowałem tę katechezę więc można do niej wrócić i dokładnie zbadać tezy filmu i moją polemikę.
Myślę, że pokutowało i pokutuje w kościele takie trochę "podejrzane" patrzenie na małżeństwo. Taki relikt herezji manichejczyków. Pokutuje to bardziej w praktyce niż teorii.
Jeśli jednak chodzi o małżeństwo Jezusa, o tezy książki, to oburzać się można na coś innego. Na tezę pewnej spiskowości - jedna wersja życia jezusa dla wtajemniczonych a druga dla "ciemnego ludu", który wszystko łyknie.
Tak samo wkurza mnie (albo śmieszy - w zależności od nastroju), gdy ktoś twierdzi, że Jezus był żonaty, jak to, że pobierał nauki w Indiach.
W jednym i drugim przypadku trzeba pytać o źródła.
Jeśli źródłem jest dostrzeżenie w obrazie ostatniej wieczerzy, że jeden z apostołów jest bez brody, więc jest kobietą... to mi ręce opadają.
Ale gotów jestem do rzeczowej dyskusji i poświęcenia (gotów jestem przeczytać "Kod..."), jeśli miałoby to jakoś pomóc.
Ksiądz napisał żeby "nie zrzucać wszystkiego na Boga". Rozumiem, że tego co wynika z tego co ludzie robią źle. To czemu w takim razie należy Bogu lub jego wpływowi przypisywać wszystko co się udało?
Wkurza mnie jak ktoś po jakiejś tragedii mówi: "Bóg tak chciał", gdy tymczasem (przykład) to jakiś kierowca - idiota po pijaku zmasakrował kogoś ma pasach.
Natomiast dziękowanie Bogu za dobro, które mi sie udało zrobić czy przytrafiło, to powiedzenie Bogu - jesteś moim stwórcą, dajesz mi sumienie, prowadzisz mnie, skorzystałem z twojej pomocy. Zawsze to będzie współdziałanie Boga i Jego łaski z naszą wolnością.
byćmoże chodzi tu o podszepty szatana. to, co ludzie robią "źle", wynika z tego, że zostali sprowadzeni z dobrej drogi. nie można przecież powiedzieć, że Bóg ma władzę nad poczynaniami jednostki. wiadomo przecież, że każdy człowiek posiada wolną wolę daną mu przez Boga. jeszcze inny uczeń 2c
""Wkurza mnie jak ktoś po jakiejś tragedii mówi: "Bóg tak chciał", gdy tymczasem (przykład) to jakiś kierowca - idiota po pijaku zmasakrował kogoś ma pasach.""
a może jednak tak być, że Bóg właśnie tak chciał. może uznał, że ktoś jest gotowy. młoda dziewczyna. 19 lat, miała zdawać maturę w tym roku. jak dla mnie dawała sobą świadectwo prawdziwego chrześcijaństwa. żadne tam zdewociałe modły do Boga, a po kościele i tak swoje. ona naprawdę wierzyła. była oddana Bogu. miała wypadek samochodowy. miała szczęście, że nie zginęła na miejscu. ona jedna jest w głębokiej śpiączce. nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. a pozostałe 4 osoby są "zdrowe". i czy można powiedzieć, że Bóg tak chciał? może uznał, że była gotowa... jeszcze inny uczeń 2c
"Podszepty" - to dobre określenie. Człowiek jest wolny wobec Boga i szatana także. Toczy sie natomiast duchowa walka o wybór człowieka. Nie wiem czy oglądaliscie film "Adwokat diabła" (polecam) - jest tam tak kwestia wypowiedziana przez "diabła" (Al Pacino) "Obserwowałem. Czekałem. Wstrzymywałem oddech. Ale nie traktowałem cię jak marionetki. Nikim nie rządzę. To nie tak. (...) Ja tylko przygotowuję scenę. Dalej działasz sam."
Piszesz: "To w takim razie, skoro Bóg tak nie chciał, czemu ww. osoba została zmasakrowana na pasach? Gdyby Bóg chciał, ocaliłby ją. Czyż nie?" Może tak być, że Bóg zainterweniuje, ale zawsze bedzie to wyjątek od jego woli. A jego wola to CZŁOWIEK MA BYĆ WOLNY. Wolność zaś zakłada, że będzie miłość i nieprawość.
Piszesz: "A może jednak tak być, że Bóg właśnie tak chciał, może uznał, że ktoś jest gotowy." Może tak być, ale ZAWSZE trzeba być ostrożnym w takim mówieniu. Czasem wynika to z jakiś dobrych pobudek, chęći pocieszenia, ale takie "Bóg tak chciał" może mocno zranić bliskich. Ja w czasie pogrzebów nigdy tak nie mówię.
Zatem nie można też powiedzieć, że Bóg tak nie chciał.Wg mnie to marne pocieszenie. bo nikt nie wie, czego tak naprawdę chciał Bóg. jeszcze inny uczeń 2c
Nie widziałem w Biblii ustępu mówiącego "Rozejrzyj się zanim wejdziesz na ulicę", także moje sumienie nie reagowało, zanim złamałem rękę czy dostałem cegłówką w łeb.
Jeśli dzieje się tragedia to ja mówię: "Bóg tak nie chciał". Znam wolę Bożą. J 10,10b 10. ... Ja (Jezus) przyszedłem po to, aby /owce/ miały życie i miały je w obfitości. (BT)
To jest wola Boga. Jeśli widzę ludzkie nieszczęście, tragedię, płacz - to nie widzę w tym Bożego działania. Bóg jest miłością - pragnie naszego szczęścia.
>Nie widziałem w Biblii ustępu mówiącego "Rozejrzyj się zanim wejdziesz na ulicę", także moje sumienie nie reagowało, zanim złamałem rękę czy dostałem cegłówką w łeb.< Czytaj uwaznie komentarze - obraz sceny, szatana, Boga dotyczy ludzkich wyborów - moralności.
A co do "Nie widziałem w Biblii ustępu..." to powiedz szczerze - przeczytałeś Biblię? Jeśli przeczytasz to zauważysz jak często Bóg wzywa do tego, by się strzec. To, że nie ma w Biblii o samochodach i pasach nie swiadczy chyba, ze Biblia straciła swoją aktualność?
Cóż, skoro pranie, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nam dać to szczęście. W końcu co to dla niego za problem? A ludziom byłoby dużo przyjemniej żyć na Ziemi. Rozumiem - formacja duchowa każdego z nas. Tylko czemu kosztem innych ludzi?
Nie miałem na myśli, że straciła tylko kto zastanawia się przed przejściem dla pieszych co Bóg myśli na ten temat? Biblię czytam,jeszcze nie skończyłem .
Piszesz: "nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nam dać to szczęście" Daj projekt - podpowiedz Bogu jak? Tylko pamiętaj chodzi o prawdziwe szczęście a nie szczęście głaskanego pieska. Naprawdę nie mozesz tego pojąć? Chcesz być marionetką?
Bardzo chętnie dam. Nie chcę, żeby moi bliscy umarli przedwcześnie. To da mi szczęście. I dałoby na pewno wielu ludziom, których bliscy jednak zakończyli żywot. I to Bóg może mi dać, nie skinąwszy nawet palcem.
Czyżby sarkazm? Powtórzę - dla mnie pewność, że moi bliscy są bezpieczni równa się szczęście. a nie mam pewności czy mój tata nie zginie w drodze do pracy w wypadku, czy moja przyszła żona nie zginie przy porodzie.
Oczywiście, że sarkazm. Chcesz od Boga, by stworzyl kamień tak cieżki, by nie mógł go podnieść. To projekt sprzeczny sam w sobie. Nie wymyslisz swiata, w którym panowała by wolność i usunięta była mozliwość naduzycia tej wolności. Jak dasz wolność - masz mozliwość kochania i mozliwość tego, że ktoś rąbnie cię cegłówką. Zlikwidujesz możliwość rąbnięcia cegłówką to zlikwidujesz możliwość kochania (i prawdziwego, ludzkiego szczęścia) - oznacza to KONIEC PROJEKTU CZŁOWIEK.
...co prostą drogą prowadzi nas do stwierdzenia, że ktoś musi cierpieć, żeby szczęśliwy mógł być ktoś. Nie pytam czemu akurat ja a nie on, bo to bez sensu. Ale idąc dalej tym tropem, jakim sposobem na Nowej Ziemi pod Nowym Niebem będzie dalej działał PROJEKT CZŁOWIEK? Tam ma nie być zła, chorób, śmierci. W takim razie nie będzie dobra, szczęścia, życia?
"...co prostą drogą prowadzi nas do stwierdzenia, że ktoś musi cierpieć, żeby szczęśliwy mógł być ktoś." To nie jest prosta droga, bo widzisz w tym przyczynowość, a tej przyczynowości tu nie ma. Może być szczęście bez cudzego nieszczęścia.
Natomiast druga część (nowa ziemia) jest bardzo sensowna i nie mam na to odpowiedzi... Chciałoby się odpowiedzieć, że bliskość i obecność Boga sprawi, że nie będzie głupich wyborów, ale przecież aniołowie byli blisko a upadli... Nie wiem... studiujmy Biblię...
Widzę, że zapoczątkowałem lawinę komentarzy... Bardzo się cieszę :)
Do przykładu człowieka rozjechanego na pasach i innych przykładów, w których chce się zrzucić winę na Boga- polecam film o Nicku Vujicicu, który można znaleźć na tym blogu.
Nikt nie wie tego, co jest nam sądzone... może kogoś przejedzie jutro samochód, może ktoś "dostanie cegłówką w łeb", a może ktoś urodzi się bez kończyn...
A to fragment z ewangelii św. Jana:
1 A przechodząc, ujrzał Jezus człowieka ślepego od urodzenia. 2 I spytali go uczniowie jego: Rabbi, kto zgrzeszył, on, czy rodzice jego, że się ślepym narodził? 3 Odpowiedział Jezus: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego; ale żeby się okazały w nim sprawy Boże.
Pytam więc: Kto wie, co zaplanował dla nas Ojciec?
Jeśli chodzi o prawdy duchowe, można znaleźć miliony pytań, na które nie będzie odpowiedzi... przynajmniej w tym życiu. Bóg w nieskończonej mądrości wszystko zaplanował, od początku do końca, nie ma tu miejsca na jakieś niedociągnięcia. Człowiek tak jak Hiob poddawany jest próbom niemal codziennie, od niego zależy jak sobie poradzi z przeciwnościami, jaką drogę wybierze. A jeśli wybierze prawidłowo ,to (w co głęboko wierzę) u kresu życia spotka się z Bogiem i pozna odpowiedzi.
Chciałbym poruszyć jeszcze jeden temat. W wypowiedzi x.Pawlukiewicza była zawarta rada dla pary, z której odchodzi jeden z partnerów. Mianowicie aby, jeżeli dana osoba boi się Boga, zawołać aby w imię Boga została. Jaki sens ma takie trwanie (jeżeli nie jest to związek małżeński oczywiście)? Przecież nie będzie szczęśliwa osoba, która chce odejść (bo ma jakiś powód) anie ta druga, wiedząc, że partner nie jest z nią/nim szczęśliwy. Kto chciałby mieć przy sobie partnera tylko ze względu, że ten się kogoś boi?
Wczoraj pewna znajoma zaklikała mi na GG, że faceci to świnie. Jak sie okazało nie chodziło tu o mnie (uff), ale o jej koleżankę, którą to (i kilkoro dzieci) zostawił mąż (ponoc bardzo pobozny).
Małżeństwo oprócz tego, że powinno porywać serce jest jeszcze swego rodzaju umową i zobowiązaniem. Ślubuje sie wykonac pewne obowiązki bez wzgledu na okoliczności - troszczyć się, opiekować dziećmi, zarabiać, wychowywać. Nie zawsze się to robi chętnie. Czasami trzeba przywoływać swoje poczucie honoru i dane słowo. Czasami ktos inny musi o tym przypomnieć. Czasami trzeba wezwać na świadka Boga. Czy to jest idealna sytuacja? Na pewno nie. Myślę jednak, ze odejście jest jeszcze gorszym scenariuszem. Myślę szczególnie o dzieciach. Uwierz, że sa sytuacja gdy między mężem i zoną jest mocny kryzys a dziecko szaleje i za mama i za tata. Zastrzegam, ze nie chodzi mi o sytuacje jakieś kompletnej patologii - przemocy. Wtedy i prawo kościelne mówi - zwijaj manatki, bierz dzieci i uciekaj. Generalnie na małżeństwo trzeba patrzeć w perspektywie decyzji - czyli swojej woli. Gdy oprzemy je na uczuciach, to będzie to bardzo chwiejny fundament.
Także ja zastrzegłem, że nie mam na myśli związku małżeńskiego - zgadzam się z tym co ksiądz napisał. Miałem na myśli związek niesakramentelny. Z tego co pamiętam odnosiło się to ogółem do związku kobiety z mężczyzną.
Jeśli nie ślubowało się niczego przed Bogiem, to co stoi na przeszkodzie? Koniec związku i tyle... Ale jeżeli już zgadzamy się na małżeństwo i to wszystko, to przysięgi trzeba dotrzymać. Jeżeli ktoś po kilku latach małżeństwa chce odejść, to mógł o tym pomyśleć wcześniej i nie decydować się na ślub. Dlatego lepiej nie wstępować zbyt pochopnie w związek małżeński... to nam nigdy nie ucieknie.
Co innego jak ślubu nie ma, a dzieci są. W tym wypadku wszystko zależy już od własnego sumienia a można różnie na to patrzeć.
Polecam film w tej tematyce: "Droga do szczęścia" - wszedł na ekrany jakiś miesiąc temu
hmmm... Milosc zazwyczaj kojarzy sie z czyms dobrym... wymagajacym poswiecenia ale "koniecznym" do zycia(kazdy potrzebuje milosci) ok... zgadzam sie... tylko co wtedy, gdy slowo milosc kojarzy sie tylko z lekiem strachem bolem ewentualnie ze zludzeniem bezpieczenstwa(zludzenie z czasem "peka")? Wtedy gdy osoba jest przekonana ze nie potrafi nikogo pokochac... uwaza siebie za smiecia (czyli automatycznie nie potrafi pokochac i zaakceptowac samej siebie ani sobie zaufac) nie ufa ludziom... uwaza siebie za niezaslugujaca na jakakolwiek milosc... Nie chce krzywdzic innych wiec postanawia nigdy nie zalozyc rodziny... czy jest ona juz skonczona jako czlowiek w normalnym spoleczenstwie "w tym" swiecie... Dodam ze czyms prawie nierealnym jest zaufac i powierzyc sie Bogu uwierzyc Jego "milosci" gdy nie wierzy sie samemu sobie a Boga jak wszystkiego innego zwyczajnie sie boi....
Nie powinno sie nigdy przekreslać zadnego człowieka, ale to, o czym piszesz to dramat... :( Myslę, ze częstszy nim nam się wydaje.
Dawałem kiedyś młodzieży takie zadanie - propozycję: Prosiłem, by stawali (sami) przed lustrem i patrząc na siebie mówili: Dziekuję Panie, żeś mnie tak cudownie stworzył. Wielu nie miało siły, nie mogło im to przejść przez gardło. Smutne. To się nazywa: brak poczucia własnej wartości.
fakt... jakkolwiek by sie to nie nazywalo jest realne... Tacy ludzie czesto ukrywaja sie z tym swoim jak to Ksiadz ladnie nazwal "dramatem"... Co do "przekreslania ludzi"... nie powinno sie oczywiscie... ale zycie czesto uczy inaczej... ten dramat jest bardzo czesto wysmiewany przez otoczenie w najlepszym wypadku przykryty plachta obojetnosci... a wracajac do tematu rodziny malzenstwa seksualnosci itp... Mysle, ze wiekszosc (jak nie wszystkie) problemy w "tej sferze" biora sie wlasnie z "niskiego poczucia wlasnej wartosci"... niestety nic nie dzieje sie bez przyczyny... czesto dramat zaczyna sie juz w dziecinstwie w rodzinnym domu... ks Pawlukiewicz czesto zajmuje sie "problemami czystosci"... osobiscie w tym wykladzie nie spodobalo mi sie ujecie w schemat "ludzie majacy problemy z czystoscia chodza smutni przygnebieni" ok moze i tak jest ale kto zajrzy w serce i psychike tych osob? Nic nie dzieje sie bez przyczyny... Tak jak kiedys uslyszalam slowa s. Anny Balchan(polecam) ze nigdy nie ma tak ze kobieta budzi sie pewnego dnia i stwierdza "wyjde na ulice bede prostytutka" to zawsze laczy sie z jej historia zyciowa czesto tragiczna i tym ze w najgorszych chwilach nie miala w nikim oparcia... jej zycie juz nic dla nikogo nie znaczylo... mysle ze tak samo jest z tymi problemami... to tylko objaw... ucieczka przed byc moze dramatem zyciowym... nie zawsze tylko "wyladowanie popedow"... Czesto powod smutku i przygnebienia lezy glebiej niz nieczystosc... Moze gdyby ktos wczesniej zauwazyl i zareagowal na "dramat lub ewentualnie dramacik" tej osoby to nigdy nie wciagnelaby sie ona w wir autodestrukcji... bo to nic innego niz forma niszczenia samego siebie... jedna z wielu...
"anonimowy..." - masz rację. Popędy popędami, ale problem tkwi głebiej. Co do wykładu... zawsze takie wystąpienia mogą upraszczać sprawy. To sztuka jak mówić właściwie, nie przekłamać i być słuchanym.
z wielu świadectw, jakie miałam okazje słyszeć, wyciągnęłam wniosek, że już samo poszukiwanie miłości może być szczęściem; czyli że jej brak wcale nie przekreśla człowieka. Znam pewną kobietę, która już miała narzeczonego, wyznaczoną datę ślubu, już była właściwie pewna swojego wyboru i nagle.. poczuła powołanie do życia w celibacie. Od kilku lat jest konsekrowana i naprawdę szczęśliwa, a to się przejawia chociażby tym, że obdarza tym szczęściem bezinteresownie innych. właściwie: zaraża szczęściem. (chyba trudno byłoby jej poczuć to powołanie, gdyby współżyła przed ślubem) Dlatego myślę, że jeśli w nieformalnym związku jedna strona chce - druga nie, to faktycznie ta druga może mieć rację. A z perspektywy czasu to i pierwsza osoba w końcu stwierdza, że to nie było to. Tak nawiązując jeszcze do wypowiedzi pewnego anonima... Piękną rzeczą jest kompletnie nie akceptować siebie i - zacząć szukać pomocy w Bogu. A jeszcze piękniejszą - znaleźć ją. Prosisz o jedno a dostajesz milion. Myślę, że tacy ludzie - mimo długich cierpień, mają lepszy start. "...gdzie rozlał się grzech, tam obficiej rozlała się łaska"
Myślę, że każdy boi się małżeństwa na swój sposób. Mężczyźni - czy sprostają zadaniu bycia ojcem i mężem oraz (no nie oszukujmy się) czy będą w stanie pozostać przy jednej kobiecie przez całe życie. U kobiet jest nieco inaczej, bo u nich w jakiś sposób zakodowano instynkt macierzyński. Czego więc się boją? Opuszczenia, porzucenia - porażki.
Ostatnio doszłam do wniosku, że ludzie im więcej mają partnerów, im więcej osób się przy nich kręci, tym większe mniemanie mają o sobie, nie postępują wg swoich zasad, ba, często ranią przez to innych. Nie dostrzegają swoich błędów, bo zawsze pojawia się ktoś inny, na nim się koncentrują. Przecież o wiele łatwiej jest żyć na fali, tak jak się chce. Natomiast Ci, którzy zostali porzuceni, są samotni - szlachetnieją, bo dopiero wtedy doceniają to, co utracili. Pustka, cisza sprawiają, że dostrzega się więcej...
A czy nie wydaje się wam, że chodzi tu o świadomość (kim jestem, czego chcę, czego się boję) i zasady (to jest wazne, to jest prawe). Jeśli jest jedno i drugie to łatwie sobie poradzić z życiem i życiowymi decyzjami.
"Anonimowy nr 1" nie do konca o to chodzi wierz mi..."Tak nawiązując jeszcze do wypowiedzi pewnego anonima... Piękną rzeczą jest kompletnie nie akceptować siebie i - zacząć szukać pomocy w Bogu." osoba uwazajaca siebie na smiecia ma duuuuuzo dluzsza droge do odnalezienia pomocy chociazby w Bogu.... bo nigdy o nia nie poprosi.,.. przekreslila sama siebie i jest pewna ze nie zasluguje na pomoc wsparcie... a z czasem przyzwyczaja sie do tego bagna chociaz jej czesc pragnie czegos lepszego... ale to jest zawsze do stlumienia przez strach... wierz mi niestety wiem co mowie:( to nie jest takie proste jakie sie wydaje... a co do wypowiedzi ksiedza.... racja... tylko mozna sie przy tym niezle przejechac... mozna dojsc do malo pozytywnych wnioskow i zagubic sie jak we wszystkim wokol... to jest swietny sposob na "dokopanie sobie" ...
trudno takie rzeczy tlumaczyc... zeby choc troche te mechanizmy zrozumiec trzeba pogrzebac w psychologii... ale i to czasem nic nie daje bo nikt nie ma mozliwosci wejsciowki do ludzkiego serca czy psychiki... wiekszosc tego co widzimy i na podstawie czego tworzymy swoje wyobrarzenia o drugim czlowieku jest tak naprawde gra... co my mozemy wiedziec o czlowieku spotkanym na ulicy w domu w szkole? ludzie zakladaja maski i graja kolejne przedstawienie... wiem ze to niezbyt optymistyczne podejscie do zycia ale ostatnie (i nie tylko) doswiadczenia nauczyly mnie ze ludzie ktorym nawet ufamy graja przed nami scenki tego kim nie sa... "kazdy ma swoj swiat i swoje zabawki"... gramy przedstawienia jak w jakims teatrzyku przekletej maskaradzie:( ciekawe dlaczego ludzie dopiero jak maja napisane nad postem "anomimowy" zaczynaja zdejmowac maski i wyrazac samego siebie?
bo ludzie boją się być oceniani, boją się otwierać przed innymi (i nawiązując do poprzedniego wątku - dlatego "grają"). anonimowość sprzyja szczerości, czasem takiej aż do bólu. a może nawet zwłaszcza takiej? jeśli nieznana jest nasza tożsamość, czujemy się swobodni. piszę na podstawie swoich wirtualnych doświadczeń :)
racja... tylko czlowiek potrzebuje kontaktu z drugim ludkiem troszke mniej wirtualnego... przez internet nie zawiaze przyjazni nie zalozy rodziny nie zyska szczescia i milosci..
Tak to prawda... Mam przyjaciół, przed którymi nie muszę "odgrywać scen", po prostu jestem sobą. Po co mam udawać kogoś, kim nie jestem? Wolę grać w otwarte karty. Ale internet to nie ten sam świat. Niewielu ludzi zna mnie na prawdę. Może 1 osoba... Będąc anonimowym łatwiej rozmawia się na pewne tematy, nie ma obawy, że później będzie się osądzanym w taki a taki sposób. W moim przypadku są to poglądy co do kościoła.
Anonimowość może być jakimś sposobem ucieczki od codziennego świata... Nie znam was, Wy nie znacie mnie, a jednak rozmawiamy na ten sam temat bez żadnych obaw i zahamowań. I tak to powoli się toczy.
A kto wie, może pewnego dnia wszyscy na blogu się ujawnią? :)
Na pewno na każdy byłby zaskoczony, bo wielu ludzi rozmawia ze sobą w ciągu dnia i nawet przez myśl im nie przejdzie, że na forum dokładnie z tą czy inną osobą dyskutuje, często nawet się kłóci.
Chyba czasem lepiej do końca pozostać anonimowym. Bo jeśli do poznawania człowieka tak do końca służy Internet, to chyba coś nie halo... Poza tym kiedyś nie było forum, grup dyskusyjnych, blogów, a jednak ludzie potrafili poznać siebie tak naprawdę. Internet ma wiele zalet, ale ogranicza relacje między ludźmi...
A co do wypowiedzi 'anonimowej'... hm myślę, że nie można od razu zakładać, że wszyscy ludzie są źli. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety są ludźmi - oboje popełniają błędy. A poza tym nie można jednoznacznie stwierdzać, że tylko kobiety boją się opuszczenia. To raczej zależy od charakteru i podejścia do życia, a nie płci.
Jeśli anonimowość ułatwia rozmowę - to dzięki za anonomowość. Jeśli alieniuje - to mamy problem. Jeśli jest zasłoną dla chamstwa (patrzcie komentarze a raczej bluzgi na róznych forach) to już jest chore.
Dla mnie tylko jest problem, że nie łączę waszych wpisów w całość. Szkoda, że nie wybraliście oryginalnych i różnorodnych nicków, których byście się trzymali.
A oglądaliście "Masz wiadomość..." http://film.onet.pl/6074,,Masz_wiadomość,film.html to komedia romantyczna bohater i bohaterka nie znoszą się w realu ale zetkneli sie w sieci (anonimowo) i stali się baaaardzo bliscy.
Kiedy byli bardzej prawdziwi? W konfesjonale? :) Z tym - no też różnie bywa.
Słyszałam o tym filmie. Może uda mi się w weekend. Tylko szkoda, że to komedia romantyczna... Od razu wiadomo jak się skończy i w ogóle... Jednak postaram się obejrzeć, bo historia na pewno mniej oklepana, bardziej wyszukana.
Masz chęć? Moj laptop i rzutnik moze robić za kino. kwestia tylko chętnych (lokum) kilka osób zmieściloby sie u mnie gdyby wiecej trzeba by czegoś szukac mamy jakas sale na plebanii...
Klub filmowy może być i dobrym pomysłem, gorzej będzie z organizacją. Taki klub na pewno zabierałby trochę czasu, więc dni robocze raczej odpadają, a w weekendy, z tego co wiem, ksiądz prowadzi jakieś rekolekcje. Ale jeżeli znajdzie się czas i miejsce to jestem za.
co do darmowego salonu kosmetycznego... jedyna usluga ktora powinna byc niedostepna to make-up... w "tej szafie"(jak to powiedziala pewna mala dziewczynka) zakladanie kolejnego makijazu-maski srednio wskazane... i co do darmowosci sie nie do konca zgodze... pod wzgledem materialnym za free... ale tam placi sie czyms innym... i to czasem baaaaaaardzo slono... czasem nawet Wielki Post bywa za krotki na dluuugi proces motywacji... wiele wiecej ludzi by sie spowiadalo jesli rozgrzeszenie byloby platne pieniedzmi a nie swoja cena.............
Króliczku... ciekawe rzeczy piszesz... Na pewno trzeba płacic, choc to inna waluta. Gdy w grę wchodzily pieniądze, to wielu by ustawiło na swoim koncie stałe zlecenie, nawet na powazną sumę.
hmmm ciekawe nic nie znaczy... Gra w tym "interesie" toczy sie o wiele wyzsza stawke niz pieniadze... a swoja droga ciekawie by to wygladalo... ksiadz-maszyna do liczenia pieniedzy konfesjonal-antywlamaniowe pudelko i kasa kasa kasa.... ale kto by pukal w kratke... ech ja sie juz wole pomeczyc.. przynajmniej ksieza nie sa bezrobotni...
to ostatnie czasem mi sie zdarza.. (chociaz nauczyciele z Malacha twierdza ze zadko;) zwlaszcza jak sie siedzi w domu z goraczka i czlowiekowi zaczyna odwalac... to moze ja sie przestane "zdradzac" bo to akurat do mnie nie podobne... ta anonimowosc mi nie sluzy..ewentualnie to wynik goraczki lub glupoty...
Jestem księdzem Diecezji Płockiej. Urodziłem się w 1965 roku w Rypinie.
Nawróciłem się wieczorem 23 sierpnia 1982. Tak jak umiem staram sie służyć Bogu i człowiekowi.
A co z człowiekiem, który nie chce wchodzić w stały związek lub po prostu nie potrafi żyć w małżeństwie? Po prostu nie odpowiadałby mu taki tryb życia. Czy jemu kościół zabrania prawa do seksu? Przecież to jego naturalny instynkt, czysta biologia...
OdpowiedzUsuńJakie swięto - pierwszy komentarz!
OdpowiedzUsuńPrzejdźmy jednak do wypowiedzi - zgodziłbym się na "naturalny instynkt", ale nie na "czystą biologię". Na "biologię" tak, ale "czystą biologię" nie.
Bo oprócz biologii wchodzę w grę inne czynniki.
Podam kilka przykładów:
Kultura - w pewnych sytuacjach dążąc do współżycia można okazać się chamem
Prawo - w pewnych sytuacjach dążąc do współżycia można wylądować w więzieniu
Religia - w pewnych sytuacjach dążąc do współżycia można wejść w grzech
Człowiek kulturalny liczy się z kulturą, Obywatel liczy się z prawem. Człowiek wierzący liczy się ze swoim systemem religijnym.
Czy mi (jako księdzu) Kościół zabrania seksu? Nie uważam tak, bo nikt mnie nie zmusza do bycia w Kościele
Tak jak harcerza nikt nie zmusza do abstynencji, bo nie musi być harcerzem.
Jeśli jednak w coś wchodzimy (czy to wiara, czy harcerstwo...) róbmy to uczciwie.
Człowiek ma wiele potrzeb, z wiekiem jest ich coraz więcej! Jestem teraz do liceum. Nie wiem, czy nadawałbym się na męża. W sumie to nigdy nim nie byłem, a wyobrazić sobie tego po prostu nie potrafię. Może nie dorosłem...do tego albo jestem egoistą widzącym tylko swoje potrzeby i niemyślącym, że skrzywdzę kogoś o innym trybie życia...
OdpowiedzUsuńZ jednej strony to bardzo pesymistyczne, co piszesz, ale z drugiej... masz wątpliwości i zadajesz pytanie, których nie ma większość osób wchodzących w związek. A powinni sobie takie pytania zadawać i mieć choć szczyptę wątpliwości.
OdpowiedzUsuńZatem uprawianie seksu z kimś, z kim nie jesteśmy w związku małżeńskim i należenie do kościoła katolickiego nawzajem się wyklucza?
OdpowiedzUsuńJeśli pisząc "wyklucza" masz na myśli "won z Kościoła" to nie. Lepiej to chyba okreslić mianem "zgrzyt" - dlatego nie tyle wykluczenie jest potrzebne co wezwanie do nawrócenia, wcześniej tłumaczenie błędu.
OdpowiedzUsuńGdyby Kościół przekreślił kiedykolwiek jakiegokolwiek człowieka to by zdradził samego siebie i Chrystusa.
Własnie teraz mamy 30 rocznice wydania encykliki Redemptor hominis JP2, gdzie papiez pisał, ze człowiek jest droga Kościola.
A co ze związkami homoseksualnymi? Przecież partnerzy mogą być katolikami, wierzyć w Boga, ale Kościół i tak nie udzieli im ślubu. A przecież to nie ich wina, że są innej orientacji, takimi stworzył ich Bóg... Dlaczego Kościół zabrania im wstępowania w związek małżeński? Rozumiem, że w zasadach religii katolickiej dopuszczalny jest jedynie związek mężczyzny z kobietą, ale czy jeśli parę homoseksualną łączy prawdziwa, silna miłość to dlaczego nie mogą oni przed Bogiem wypowiedzieć słów przysięgi małżeńskiej?
OdpowiedzUsuńW Biblii, zarówno w Starym jak i w Nowym Testamencie, wyczytasz jasne potępienie aktów homoseksualnych.
OdpowiedzUsuńNie może chyba być tak, że Biblia cos jasno mówi a Kościół udaje, ze tego nie słyszy. Zgodzisz się z tym?
Piszesz: "A przecież to nie ich wina, że są innej orientacji, takimi stworzył ich Bóg... "
Otóż czasami ich wina, czasami (najczęściej) wina innych ludzi, którzy ich kiedyś skrzywdzili.
Tak było (ciężko o tym pisać) z niektórymi przynajmniej przypadkami homoseksualzmu wsród księży naszej diecezji - ofiara stawała się potem oprawcą.
Nie zrzucajmy wszystkiego na Boga.
Spróbujmy jednak twoje pytanie przeformulować - zradykalizować. W Holandii istnieje partia, która stara się o legalizację pedofilii. Chodzi o grunt prawa, ale racje sa podobne - skoro są osoby, które odczuwają pociąg seksualny do dzieci... dlaczego im tego zabraniać? Skoro się tacy urodzili?
Chcę zastrzec, że absolutnie nie stawiam na jednym poziomie homoseksualisty i pedofila (chyba, że jest to homoseksualista - pedofil). [Sam może kiedyś byłem skory do żartów z homoseksualistów dopóki nie spotkałem ich w konfesjonale i nie musiałem zmierzyć się z ich problemami.]
Chcę tylko pokazać, że są granice. I powinny być granice. I jestem przekonany, ze ty także je widzisz (może inaczej je tylko ustawiamy). Ja te granicę odczytuje w Biblii widząc w niej Bożą mądrość.
Szanuję homoseksualistów, ale na niektóre ich pomysły czy działania mówię nie!
Może jednak warto porzucić wątek homoseksualny i skoncentrować się bardziej na waszych pytaniach, wątpliwościach czy rozterkach?
A jeżeli człowiek nie był nigdy ofiarą molestowania, żył w katolickiej rodzinie, nie miał żadnych podstaw do homoseksualizmu, a mimo to jest jaki jest, czy to oznacza, że Bóg się pomylił? Pisząc "nie zrzucajmy wszystkiego na Boga" trzeba też dodać, aby nie zrzucać też wszystkiego na człowieka...
OdpowiedzUsuńPorzucam już wątek homoseksualny i chcę zapytać o coś, co bezpośrednio łączy się z życiem Jezusa.
Ks. Pawlukiewicz mówi o małżeństwie jako czymś, co przybliża nas do Boga, że jest to akt największej miłości itp. Jakiś czas temu głośno było o "Kodzie Leonarda da Vinci". Wszyscy wiedzą, jakie hipotezy na temat Chrystusa zostały zawarte w książce. Kiedyś na katechezie mówił ksiądz o tego rodzaju teoriach, próbował je obalać, czy w jakiś sposób wykazywać, że jest to tylko fikcja literacka. Mnie jednak nie do końca to przekonało i dalej mam co do nich pewne wątpliwości. Ale nie o tym chciałem dyskutować. Chciałbym wiedzieć dlaczego kościół tak mocno się oburzył, gdy zasugerowano, że Jezus mógł być żonaty. Czy to umniejszyłoby Jego boskości i wielkości jako Syna Bożego? Oglądałem wiele filmów dokumentalnych o tej tematyce, w których wielu księży wyrażało różne opinie na ten temat. Według mnie cała historia ze św. graalem itd. jest możliwa i wcale by nie czyniło to Jezusa gorszym czy niezdolnym do głoszenia Słowa Bożego. Biblia mówi, że Jezus stał się człowiekiem, dlaczego więc nie mógłby się pobrać tak jak większość ludzi? Czy to naprawdę miało by zgubny wpływ na religię? Nikt prawdy do końca nie pozna, dlatego nie odrzucam żadnych teorii i hipotez...
Jedno tylko mogłoby wydawać się dziwne- fakt, że potomkowie Syna Bożego mogliby żyć dziś jak każdy zwykły człowiek, i nic by sobie z tego nie robili...
"Kod Leonarda da Vinci" jest mi osobiście nie znany. Znam go tylko z dyskusji. Głosów zachwytu i krytyki.
OdpowiedzUsuńNa katechezie, na marginesie filmu "Stygmaty" zająłem się trochę inną sprawą, ale mam poczucie, że w podobnym klimacie.
W 2a sfilmowałem tę katechezę więc można do niej wrócić i dokładnie zbadać tezy filmu i moją polemikę.
Myślę, że pokutowało i pokutuje w kościele takie trochę "podejrzane" patrzenie na małżeństwo. Taki relikt herezji manichejczyków.
Pokutuje to bardziej w praktyce niż teorii.
Jeśli jednak chodzi o małżeństwo Jezusa, o tezy książki, to oburzać się można na coś innego. Na tezę pewnej spiskowości - jedna wersja życia jezusa dla wtajemniczonych a druga dla "ciemnego ludu", który wszystko łyknie.
Tak samo wkurza mnie (albo śmieszy - w zależności od nastroju), gdy ktoś twierdzi, że Jezus był żonaty, jak to, że pobierał nauki w Indiach.
W jednym i drugim przypadku trzeba pytać o źródła.
Jeśli źródłem jest dostrzeżenie w obrazie ostatniej wieczerzy, że jeden z apostołów jest bez brody, więc jest kobietą... to mi ręce opadają.
Ale gotów jestem do rzeczowej dyskusji i poświęcenia (gotów jestem przeczytać "Kod..."), jeśli miałoby to jakoś pomóc.
Ksiądz napisał żeby "nie zrzucać wszystkiego na Boga". Rozumiem, że tego co wynika z tego co ludzie robią źle. To czemu w takim razie należy Bogu lub jego wpływowi przypisywać wszystko co się udało?
OdpowiedzUsuńWkurza mnie jak ktoś po jakiejś tragedii mówi: "Bóg tak chciał", gdy tymczasem (przykład) to jakiś kierowca - idiota po pijaku zmasakrował kogoś ma pasach.
OdpowiedzUsuńNatomiast dziękowanie Bogu za dobro, które mi sie udało zrobić czy przytrafiło, to powiedzenie Bogu - jesteś moim stwórcą, dajesz mi sumienie, prowadzisz mnie, skorzystałem z twojej pomocy. Zawsze to będzie współdziałanie Boga i Jego łaski z naszą wolnością.
byćmoże chodzi tu o podszepty szatana. to, co ludzie robią "źle", wynika z tego, że zostali sprowadzeni z dobrej drogi. nie można przecież powiedzieć, że Bóg ma władzę nad poczynaniami jednostki. wiadomo przecież, że każdy człowiek posiada wolną wolę daną mu przez Boga.
OdpowiedzUsuńjeszcze inny uczeń 2c
To w takim razie, skoro Bóg tak nie chciał, czemu ww. osoba została zmasakrowana na pasach? Gdyby Bóg chciał, ocaliłby ją. Czyż nie?
OdpowiedzUsuń""Wkurza mnie jak ktoś po jakiejś tragedii mówi: "Bóg tak chciał", gdy tymczasem (przykład) to jakiś kierowca - idiota po pijaku zmasakrował kogoś ma pasach.""
OdpowiedzUsuńa może jednak tak być, że Bóg właśnie tak chciał. może uznał, że ktoś jest gotowy. młoda dziewczyna. 19 lat, miała zdawać maturę w tym roku. jak dla mnie dawała sobą świadectwo prawdziwego chrześcijaństwa. żadne tam zdewociałe modły do Boga, a po kościele i tak swoje. ona naprawdę wierzyła. była oddana Bogu. miała wypadek samochodowy. miała szczęście, że nie zginęła na miejscu. ona jedna jest w głębokiej śpiączce. nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. a pozostałe 4 osoby są "zdrowe". i czy można powiedzieć, że Bóg tak chciał? może uznał, że była gotowa...
jeszcze inny uczeń 2c
"Podszepty" - to dobre określenie.
OdpowiedzUsuńCzłowiek jest wolny wobec Boga i szatana także. Toczy sie natomiast duchowa walka o wybór człowieka.
Nie wiem czy oglądaliscie film "Adwokat diabła" (polecam) - jest tam tak kwestia wypowiedziana przez "diabła" (Al Pacino)
"Obserwowałem. Czekałem. Wstrzymywałem oddech. Ale nie traktowałem cię jak marionetki. Nikim nie rządzę. To nie tak. (...) Ja tylko przygotowuję scenę. Dalej działasz sam."
Piszesz: "To w takim razie, skoro Bóg tak nie chciał, czemu ww. osoba została zmasakrowana na pasach? Gdyby Bóg chciał, ocaliłby ją. Czyż nie?"
OdpowiedzUsuńMoże tak być, że Bóg zainterweniuje, ale zawsze bedzie to wyjątek od jego woli. A jego wola to CZŁOWIEK MA BYĆ WOLNY. Wolność zaś zakłada, że będzie miłość i nieprawość.
Piszesz: "A może jednak tak być, że Bóg właśnie tak chciał, może uznał, że ktoś jest gotowy."
OdpowiedzUsuńMoże tak być, ale ZAWSZE trzeba być ostrożnym w takim mówieniu. Czasem wynika to z jakiś dobrych pobudek, chęći pocieszenia, ale takie "Bóg tak chciał" może mocno zranić bliskich.
Ja w czasie pogrzebów nigdy tak nie mówię.
No dobrze przygotował scenę a Bóg co? Na widowni? nie mógł podszepnąć "rozejrzyj się zanim wejdziesz" ? wystarczyłoby.
OdpowiedzUsuńA Bóg jest naczelnym suflerem - gada, krzyczy i podpowiada - rzecz w tym, że BARDZO WIELU ma to w nosie.
OdpowiedzUsuńMówiąc konkretniej - daje sumienie i Biblię
Zatem nie można też powiedzieć, że Bóg tak nie chciał.Wg mnie to marne pocieszenie. bo nikt nie wie, czego tak naprawdę chciał Bóg.
OdpowiedzUsuńjeszcze inny uczeń 2c
Nie widziałem w Biblii ustępu mówiącego "Rozejrzyj się zanim wejdziesz na ulicę", także moje sumienie nie reagowało, zanim złamałem rękę czy dostałem cegłówką w łeb.
OdpowiedzUsuńJeśli dzieje się tragedia to ja mówię: "Bóg tak nie chciał". Znam wolę Bożą.
OdpowiedzUsuńJ 10,10b
10. ... Ja (Jezus) przyszedłem po to, aby /owce/ miały życie i miały je w obfitości.
(BT)
To jest wola Boga. Jeśli widzę ludzkie nieszczęście, tragedię, płacz - to nie widzę w tym Bożego działania. Bóg jest miłością - pragnie naszego szczęścia.
>Nie widziałem w Biblii ustępu mówiącego "Rozejrzyj się zanim wejdziesz na ulicę", także moje sumienie nie reagowało, zanim złamałem rękę czy dostałem cegłówką w łeb.<
OdpowiedzUsuńCzytaj uwaznie komentarze - obraz sceny, szatana, Boga dotyczy ludzkich wyborów - moralności.
A co do "Nie widziałem w Biblii ustępu..." to powiedz szczerze - przeczytałeś Biblię?
Jeśli przeczytasz to zauważysz jak często Bóg wzywa do tego, by się strzec.
To, że nie ma w Biblii o samochodach i pasach nie swiadczy chyba, ze Biblia straciła swoją aktualność?
Cóż, skoro pranie, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nam dać to szczęście. W końcu co to dla niego za problem? A ludziom byłoby dużo przyjemniej żyć na Ziemi. Rozumiem - formacja duchowa każdego z nas. Tylko czemu kosztem innych ludzi?
OdpowiedzUsuńNie miałem na myśli, że straciła tylko kto zastanawia się przed przejściem dla pieszych co Bóg myśli na ten temat? Biblię czytam,jeszcze nie skończyłem .
OdpowiedzUsuńPiszesz: "nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nam dać to szczęście"
OdpowiedzUsuńDaj projekt - podpowiedz Bogu jak?
Tylko pamiętaj chodzi o prawdziwe szczęście a nie szczęście głaskanego pieska.
Naprawdę nie mozesz tego pojąć?
Chcesz być marionetką?
"Biblię czytam, jeszcze nie skończyłem." Chwała Panu
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie dam. Nie chcę, żeby moi bliscy umarli przedwcześnie. To da mi szczęście. I dałoby na pewno wielu ludziom, których bliscy jednak zakończyli żywot. I to Bóg może mi dać, nie skinąwszy nawet palcem.
OdpowiedzUsuńTo daj ten projekt - czekam. Tylko zadbaj, by był spójny.
OdpowiedzUsuńCzyżby sarkazm? Powtórzę - dla mnie pewność, że moi bliscy są bezpieczni równa się szczęście. a nie mam pewności czy mój tata nie zginie w drodze do pracy w wypadku, czy moja przyszła żona nie zginie przy porodzie.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że sarkazm.
OdpowiedzUsuńChcesz od Boga, by stworzyl kamień tak cieżki, by nie mógł go podnieść. To projekt sprzeczny sam w sobie.
Nie wymyslisz swiata, w którym panowała by wolność i usunięta była mozliwość naduzycia tej wolności.
Jak dasz wolność - masz mozliwość kochania i mozliwość tego, że ktoś rąbnie cię cegłówką.
Zlikwidujesz możliwość rąbnięcia cegłówką to zlikwidujesz możliwość kochania (i prawdziwego, ludzkiego szczęścia) - oznacza to KONIEC PROJEKTU CZŁOWIEK.
...co prostą drogą prowadzi nas do stwierdzenia, że ktoś musi cierpieć, żeby szczęśliwy mógł być ktoś. Nie pytam czemu akurat ja a nie on, bo to bez sensu. Ale idąc dalej tym tropem, jakim sposobem na Nowej Ziemi pod Nowym Niebem będzie dalej działał PROJEKT CZŁOWIEK? Tam ma nie być zła, chorób, śmierci. W takim razie nie będzie dobra, szczęścia, życia?
OdpowiedzUsuń"...co prostą drogą prowadzi nas do stwierdzenia, że ktoś musi cierpieć, żeby szczęśliwy mógł być ktoś."
OdpowiedzUsuńTo nie jest prosta droga, bo widzisz w tym przyczynowość, a tej przyczynowości tu nie ma. Może być szczęście bez cudzego nieszczęścia.
Natomiast druga część (nowa ziemia) jest bardzo sensowna i nie mam na to odpowiedzi...
Chciałoby się odpowiedzieć, że bliskość i obecność Boga sprawi, że nie będzie głupich wyborów, ale przecież aniołowie byli blisko a upadli...
Nie wiem... studiujmy Biblię...
Widzę, że zapoczątkowałem lawinę komentarzy... Bardzo się cieszę :)
OdpowiedzUsuńDo przykładu człowieka rozjechanego na pasach i innych przykładów, w których chce się zrzucić winę na Boga- polecam film o Nicku Vujicicu, który można znaleźć na tym blogu.
Nikt nie wie tego, co jest nam sądzone... może kogoś przejedzie jutro samochód, może ktoś "dostanie cegłówką w łeb", a może ktoś urodzi się bez kończyn...
A to fragment z ewangelii św. Jana:
1 A przechodząc, ujrzał Jezus człowieka ślepego od urodzenia.
2 I spytali go uczniowie jego: Rabbi, kto zgrzeszył, on, czy rodzice jego, że się ślepym narodził?
3 Odpowiedział Jezus: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego; ale żeby się okazały w nim sprawy Boże.
Pytam więc: Kto wie, co zaplanował dla nas Ojciec?
Jeśli chodzi o prawdy duchowe, można znaleźć miliony pytań, na które nie będzie odpowiedzi... przynajmniej w tym życiu. Bóg w nieskończonej mądrości wszystko zaplanował, od początku do końca, nie ma tu miejsca na jakieś niedociągnięcia. Człowiek tak jak Hiob poddawany jest próbom niemal codziennie, od niego zależy jak sobie poradzi z przeciwnościami, jaką drogę wybierze. A jeśli wybierze prawidłowo ,to (w co głęboko wierzę) u kresu życia spotka się z Bogiem i pozna odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńChciałbym poruszyć jeszcze jeden temat. W wypowiedzi x.Pawlukiewicza była zawarta rada dla pary, z której odchodzi jeden z partnerów. Mianowicie aby, jeżeli dana osoba boi się Boga, zawołać aby w imię Boga została. Jaki sens ma takie trwanie (jeżeli nie jest to związek małżeński oczywiście)? Przecież nie będzie szczęśliwa osoba, która chce odejść (bo ma jakiś powód) anie ta druga, wiedząc, że partner nie jest z nią/nim szczęśliwy. Kto chciałby mieć przy sobie partnera tylko ze względu, że ten się kogoś boi?
OdpowiedzUsuńWczoraj pewna znajoma zaklikała mi na GG, że faceci to świnie. Jak sie okazało nie chodziło tu o mnie (uff), ale o jej koleżankę, którą to (i kilkoro dzieci) zostawił mąż (ponoc bardzo pobozny).
OdpowiedzUsuńMałżeństwo oprócz tego, że powinno porywać serce jest jeszcze swego rodzaju umową i zobowiązaniem. Ślubuje sie wykonac pewne obowiązki bez wzgledu na okoliczności - troszczyć się, opiekować dziećmi, zarabiać, wychowywać.
Nie zawsze się to robi chętnie. Czasami trzeba przywoływać swoje poczucie honoru i dane słowo. Czasami ktos inny musi o tym przypomnieć. Czasami trzeba wezwać na świadka Boga.
Czy to jest idealna sytuacja? Na pewno nie. Myślę jednak, ze odejście jest jeszcze gorszym scenariuszem. Myślę szczególnie o dzieciach. Uwierz, że sa sytuacja gdy między mężem i zoną jest mocny kryzys a dziecko szaleje i za mama i za tata.
Zastrzegam, ze nie chodzi mi o sytuacje jakieś kompletnej patologii - przemocy. Wtedy i prawo kościelne mówi - zwijaj manatki, bierz dzieci i uciekaj.
Generalnie na małżeństwo trzeba patrzeć w perspektywie decyzji - czyli swojej woli. Gdy oprzemy je na uczuciach, to będzie to bardzo chwiejny fundament.
Także ja zastrzegłem, że nie mam na myśli związku małżeńskiego - zgadzam się z tym co ksiądz napisał. Miałem na myśli związek niesakramentelny. Z tego co pamiętam odnosiło się to ogółem do związku kobiety z mężczyzną.
OdpowiedzUsuńJeśli nie ślubowało się niczego przed Bogiem, to co stoi na przeszkodzie? Koniec związku i tyle... Ale jeżeli już zgadzamy się na małżeństwo i to wszystko, to przysięgi trzeba dotrzymać. Jeżeli ktoś po kilku latach małżeństwa chce odejść, to mógł o tym pomyśleć wcześniej i nie decydować się na ślub. Dlatego lepiej nie wstępować zbyt pochopnie w związek małżeński... to nam nigdy nie ucieknie.
OdpowiedzUsuńCo innego jak ślubu nie ma, a dzieci są. W tym wypadku wszystko zależy już od własnego sumienia a można różnie na to patrzeć.
Polecam film w tej tematyce: "Droga do szczęścia" - wszedł na ekrany jakiś miesiąc temu
Piszesz: "Co innego jak ślubu nie ma, a dzieci są". Własnie! Zobowiązania powstają nie tylko ze slubu, ale także z pewnych faktów (mamy dzieci).
OdpowiedzUsuń"Droga do szczęścia" - wybierałem się, wybierałem i w rezultacie nie doszedłem.
Czasem film moze przemówić lepiej niż katecheza czy kazanie.
hmmm... Milosc zazwyczaj kojarzy sie z czyms dobrym... wymagajacym poswiecenia ale "koniecznym" do zycia(kazdy potrzebuje milosci) ok... zgadzam sie... tylko co wtedy, gdy slowo milosc kojarzy sie tylko z lekiem strachem bolem ewentualnie ze zludzeniem bezpieczenstwa(zludzenie z czasem "peka")? Wtedy gdy osoba jest przekonana ze nie potrafi nikogo pokochac... uwaza siebie za smiecia (czyli automatycznie nie potrafi pokochac i zaakceptowac samej siebie ani sobie zaufac) nie ufa ludziom... uwaza siebie za niezaslugujaca na jakakolwiek milosc... Nie chce krzywdzic innych wiec postanawia nigdy nie zalozyc rodziny... czy jest ona juz skonczona jako czlowiek w normalnym spoleczenstwie "w tym" swiecie... Dodam ze czyms prawie nierealnym jest zaufac i powierzyc sie Bogu uwierzyc Jego "milosci" gdy nie wierzy sie samemu sobie a Boga jak wszystkiego innego zwyczajnie sie boi....
OdpowiedzUsuńNie powinno sie nigdy przekreslać zadnego człowieka, ale to, o czym piszesz to dramat...
OdpowiedzUsuń:(
Myslę, ze częstszy nim nam się wydaje.
Dawałem kiedyś młodzieży takie zadanie - propozycję: Prosiłem, by stawali (sami) przed lustrem i patrząc na siebie mówili: Dziekuję Panie, żeś mnie tak cudownie stworzył.
Wielu nie miało siły, nie mogło im to przejść przez gardło. Smutne.
To się nazywa: brak poczucia własnej wartości.
fakt... jakkolwiek by sie to nie nazywalo jest realne... Tacy ludzie czesto ukrywaja sie z tym swoim jak to Ksiadz ladnie nazwal "dramatem"... Co do "przekreslania ludzi"... nie powinno sie oczywiscie... ale zycie czesto uczy inaczej... ten dramat jest bardzo czesto wysmiewany przez otoczenie w najlepszym wypadku przykryty plachta obojetnosci... a wracajac do tematu rodziny malzenstwa seksualnosci itp... Mysle, ze wiekszosc (jak nie wszystkie) problemy w "tej sferze" biora sie wlasnie z "niskiego poczucia wlasnej wartosci"... niestety nic nie dzieje sie bez przyczyny... czesto dramat zaczyna sie juz w dziecinstwie w rodzinnym domu... ks Pawlukiewicz czesto zajmuje sie "problemami czystosci"... osobiscie w tym wykladzie nie spodobalo mi sie ujecie w schemat "ludzie majacy problemy z czystoscia chodza smutni przygnebieni" ok moze i tak jest ale kto zajrzy w serce i psychike tych osob? Nic nie dzieje sie bez przyczyny... Tak jak kiedys uslyszalam slowa s. Anny Balchan(polecam) ze nigdy nie ma tak ze kobieta budzi sie pewnego dnia i stwierdza "wyjde na ulice bede prostytutka" to zawsze laczy sie z jej historia zyciowa czesto tragiczna i tym ze w najgorszych chwilach nie miala w nikim oparcia... jej zycie juz nic dla nikogo nie znaczylo... mysle ze tak samo jest z tymi problemami... to tylko objaw... ucieczka przed byc moze dramatem zyciowym... nie zawsze tylko "wyladowanie popedow"... Czesto powod smutku i przygnebienia lezy glebiej niz nieczystosc... Moze gdyby ktos wczesniej zauwazyl i zareagowal na "dramat lub ewentualnie dramacik" tej osoby to nigdy nie wciagnelaby sie ona w wir autodestrukcji... bo to nic innego niz forma niszczenia samego siebie... jedna z wielu...
OdpowiedzUsuńa co do Ksiedza "zadania-propozycji"... czasem najtrudniej spojrzec w oczy samemu sobie...
OdpowiedzUsuń"anonimowy..." - masz rację. Popędy popędami, ale problem tkwi głebiej.
OdpowiedzUsuńCo do wykładu... zawsze takie wystąpienia mogą upraszczać sprawy.
To sztuka jak mówić właściwie, nie przekłamać i być słuchanym.
z wielu świadectw, jakie miałam okazje słyszeć, wyciągnęłam wniosek, że już samo poszukiwanie miłości może być szczęściem; czyli że jej brak wcale nie przekreśla człowieka. Znam pewną kobietę, która już miała narzeczonego, wyznaczoną datę ślubu, już była właściwie pewna swojego wyboru i nagle.. poczuła powołanie do życia w celibacie. Od kilku lat jest konsekrowana i naprawdę szczęśliwa, a to się przejawia chociażby tym, że obdarza tym szczęściem bezinteresownie innych. właściwie: zaraża szczęściem. (chyba trudno byłoby jej poczuć to powołanie, gdyby współżyła przed ślubem)
OdpowiedzUsuńDlatego myślę, że jeśli w nieformalnym związku jedna strona chce - druga nie, to faktycznie ta druga może mieć rację. A z perspektywy czasu to i pierwsza osoba w końcu stwierdza, że to nie było to.
Tak nawiązując jeszcze do wypowiedzi pewnego anonima... Piękną rzeczą jest kompletnie nie akceptować siebie i - zacząć szukać pomocy w Bogu. A jeszcze piękniejszą - znaleźć ją. Prosisz o jedno a dostajesz milion. Myślę, że tacy ludzie - mimo długich cierpień, mają lepszy start. "...gdzie rozlał się grzech, tam obficiej rozlała się łaska"
Myślę, że każdy boi się małżeństwa na swój sposób. Mężczyźni - czy sprostają zadaniu bycia ojcem i mężem oraz (no nie oszukujmy się) czy będą w stanie pozostać przy jednej kobiecie przez całe życie. U kobiet jest nieco inaczej, bo u nich w jakiś sposób zakodowano instynkt macierzyński. Czego więc się boją? Opuszczenia, porzucenia - porażki.
OdpowiedzUsuńOstatnio doszłam do wniosku, że ludzie im więcej mają partnerów, im więcej osób się przy nich kręci, tym większe mniemanie mają o sobie, nie postępują wg swoich zasad, ba, często ranią przez to innych. Nie dostrzegają swoich błędów, bo zawsze pojawia się ktoś inny, na nim się koncentrują. Przecież o wiele łatwiej jest żyć na fali, tak jak się chce.
Natomiast Ci, którzy zostali porzuceni, są samotni - szlachetnieją, bo dopiero wtedy doceniają to, co utracili.
Pustka, cisza sprawiają, że dostrzega się więcej...
A czy nie wydaje się wam, że chodzi tu o świadomość (kim jestem, czego chcę, czego się boję) i zasady (to jest wazne, to jest prawe).
OdpowiedzUsuńJeśli jest jedno i drugie to łatwie sobie poradzić z życiem i życiowymi decyzjami.
"Anonimowy nr 1" nie do konca o to chodzi wierz mi..."Tak nawiązując jeszcze do wypowiedzi pewnego anonima... Piękną rzeczą jest kompletnie nie akceptować siebie i - zacząć szukać pomocy w Bogu." osoba uwazajaca siebie na smiecia ma duuuuuzo dluzsza droge do odnalezienia pomocy chociazby w Bogu.... bo nigdy o nia nie poprosi.,.. przekreslila sama siebie i jest pewna ze nie zasluguje na pomoc wsparcie... a z czasem przyzwyczaja sie do tego bagna chociaz jej czesc pragnie czegos lepszego... ale to jest zawsze do stlumienia przez strach... wierz mi niestety wiem co mowie:( to nie jest takie proste jakie sie wydaje... a co do wypowiedzi ksiedza.... racja... tylko mozna sie przy tym niezle przejechac... mozna dojsc do malo pozytywnych wnioskow i zagubic sie jak we wszystkim wokol... to jest swietny sposob na "dokopanie sobie" ...
OdpowiedzUsuńA o co chodzi w takim razie? Wytłumacz...
OdpowiedzUsuńtrudno takie rzeczy tlumaczyc... zeby choc troche te mechanizmy zrozumiec trzeba pogrzebac w psychologii... ale i to czasem nic nie daje bo nikt nie ma mozliwosci wejsciowki do ludzkiego serca czy psychiki... wiekszosc tego co widzimy i na podstawie czego tworzymy swoje wyobrarzenia o drugim czlowieku jest tak naprawde gra... co my mozemy wiedziec o czlowieku spotkanym na ulicy w domu w szkole? ludzie zakladaja maski i graja kolejne przedstawienie... wiem ze to niezbyt optymistyczne podejscie do zycia ale ostatnie (i nie tylko) doswiadczenia nauczyly mnie ze ludzie ktorym nawet ufamy graja przed nami scenki tego kim nie sa... "kazdy ma swoj swiat i swoje zabawki"... gramy przedstawienia jak w jakims teatrzyku przekletej maskaradzie:( ciekawe dlaczego ludzie dopiero jak maja napisane nad postem "anomimowy" zaczynaja zdejmowac maski i wyrazac samego siebie?
OdpowiedzUsuńbo ludzie boją się być oceniani, boją się otwierać przed innymi (i nawiązując do poprzedniego wątku - dlatego "grają"). anonimowość sprzyja szczerości, czasem takiej aż do bólu. a może nawet zwłaszcza takiej? jeśli nieznana jest nasza tożsamość, czujemy się swobodni. piszę na podstawie swoich wirtualnych doświadczeń :)
OdpowiedzUsuńracja... tylko czlowiek potrzebuje kontaktu z drugim ludkiem troszke mniej wirtualnego... przez internet nie zawiaze przyjazni nie zalozy rodziny nie zyska szczescia i milosci..
OdpowiedzUsuńTak to prawda... Mam przyjaciół, przed którymi nie muszę "odgrywać scen", po prostu jestem sobą. Po co mam udawać kogoś, kim nie jestem? Wolę grać w otwarte karty. Ale internet to nie ten sam świat. Niewielu ludzi zna mnie na prawdę. Może 1 osoba... Będąc anonimowym łatwiej rozmawia się na pewne tematy, nie ma obawy, że później będzie się osądzanym w taki a taki sposób. W moim przypadku są to poglądy co do kościoła.
OdpowiedzUsuńAnonimowość może być jakimś sposobem ucieczki od codziennego świata... Nie znam was, Wy nie znacie mnie, a jednak rozmawiamy na ten sam temat bez żadnych obaw i zahamowań. I tak to powoli się toczy.
A kto wie, może pewnego dnia wszyscy na blogu się ujawnią? :)
Na pewno na każdy byłby zaskoczony, bo wielu ludzi rozmawia ze sobą w ciągu dnia i nawet przez myśl im nie przejdzie, że na forum dokładnie z tą czy inną osobą dyskutuje, często nawet się kłóci.
OdpowiedzUsuńChyba czasem lepiej do końca pozostać anonimowym. Bo jeśli do poznawania człowieka tak do końca służy Internet, to chyba coś nie halo...
Poza tym kiedyś nie było forum, grup dyskusyjnych, blogów, a jednak ludzie potrafili poznać siebie tak naprawdę.
Internet ma wiele zalet, ale ogranicza relacje między ludźmi...
Anonimowość rozwiązuje język :)
OdpowiedzUsuńAlkohol też :)
OdpowiedzUsuńPijani ludzie w maskach
OdpowiedzUsuńi w tym momencie należałoby zauważyć, że ksiądz jest tutaj jedyną osobą nieanonimową, a mimo to szczerości nie szczędzi - respekt :)
OdpowiedzUsuńNo respekt jak najbardziej wskazany :)
OdpowiedzUsuńA co do wypowiedzi 'anonimowej'... hm myślę, że nie można od razu zakładać, że wszyscy ludzie są źli. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety są ludźmi - oboje popełniają błędy. A poza tym nie można jednoznacznie stwierdzać, że tylko kobiety boją się opuszczenia. To raczej zależy od charakteru i podejścia do życia, a nie płci.
Jeśli anonimowość ułatwia rozmowę - to dzięki za anonomowość.
OdpowiedzUsuńJeśli alieniuje - to mamy problem.
Jeśli jest zasłoną dla chamstwa (patrzcie komentarze a raczej bluzgi na róznych forach) to już jest chore.
Dla mnie tylko jest problem, że nie łączę waszych wpisów w całość. Szkoda, że nie wybraliście oryginalnych i różnorodnych nicków, których byście się trzymali.
A oglądaliście "Masz wiadomość..."
OdpowiedzUsuńhttp://film.onet.pl/6074,,Masz_wiadomość,film.html
to komedia romantyczna
bohater i bohaterka nie znoszą się w realu
ale zetkneli sie w sieci (anonimowo) i stali się baaaardzo bliscy.
Pytanie - kiedy byli bardzej prawdziwi?
:)
Kiedy byli bardzej prawdziwi? W konfesjonale? :) Z tym - no też różnie bywa.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tym filmie. Może uda mi się w weekend. Tylko szkoda, że to komedia romantyczna... Od razu wiadomo jak się skończy i w ogóle... Jednak postaram się obejrzeć, bo historia na pewno mniej oklepana, bardziej wyszukana.
Zapomniałam spytać... Co z tym forum filmowym? :)
OdpowiedzUsuńKonfesjonał potrafi być najbardziej zakłamanym miejscem... niestety.
OdpowiedzUsuńKiedy jest świadkiem PRAWDY wtedy staje się salonem kosmetycznym (darmowym).
"forum filmowym"?
OdpowiedzUsuńczy filmowym klubem dyskusyjnym?
'Manicure duszy'...
OdpowiedzUsuńCo z filmowym klubem dyskusyjnym?
Masz chęć?
OdpowiedzUsuńMoj laptop i rzutnik moze robić za kino.
kwestia tylko chętnych (lokum)
kilka osób zmieściloby sie u mnie
gdyby wiecej trzeba by czegoś szukac
mamy jakas sale na plebanii...
Widzieliście "Sekrety i kłamstwa?
ale teraz idę spac
Klub filmowy może być i dobrym pomysłem, gorzej będzie z organizacją. Taki klub na pewno zabierałby trochę czasu, więc dni robocze raczej odpadają, a w weekendy, z tego co wiem, ksiądz prowadzi jakieś rekolekcje. Ale jeżeli znajdzie się czas i miejsce to jestem za.
OdpowiedzUsuńco do darmowego salonu kosmetycznego... jedyna usluga ktora powinna byc niedostepna to
OdpowiedzUsuńmake-up... w "tej szafie"(jak to powiedziala pewna mala dziewczynka) zakladanie kolejnego makijazu-maski srednio wskazane... i co do darmowosci sie nie do konca zgodze... pod wzgledem materialnym za free... ale tam placi sie czyms innym... i to czasem baaaaaaardzo slono... czasem nawet Wielki Post bywa za krotki na dluuugi proces motywacji... wiele wiecej ludzi by sie spowiadalo jesli rozgrzeszenie byloby platne pieniedzmi a nie swoja cena.............
Króliczku... ciekawe rzeczy piszesz...
OdpowiedzUsuńNa pewno trzeba płacic, choc to inna waluta. Gdy w grę wchodzily pieniądze, to wielu by ustawiło na swoim koncie stałe zlecenie, nawet na powazną sumę.
hmmm ciekawe nic nie znaczy... Gra w tym "interesie" toczy sie o wiele wyzsza stawke niz pieniadze... a swoja droga ciekawie by to wygladalo... ksiadz-maszyna do liczenia pieniedzy konfesjonal-antywlamaniowe pudelko i kasa kasa kasa.... ale kto by pukal w kratke... ech ja sie juz wole pomeczyc.. przynajmniej ksieza nie sa bezrobotni...
OdpowiedzUsuńkasa fiskalna?
OdpowiedzUsuńzamieniam "ciekawe" na intrygujace, zdradzające twój niepokoj (chyba) i poszukiwania (na pewno), i myślenie.
to ostatnie czasem mi sie zdarza.. (chociaz nauczyciele z Malacha twierdza ze zadko;) zwlaszcza jak sie siedzi w domu z goraczka i czlowiekowi zaczyna odwalac... to moze ja sie przestane "zdradzac" bo to akurat do mnie nie podobne... ta anonimowosc mi nie sluzy..ewentualnie to wynik goraczki lub glupoty...
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o klub, to jeśli uzbiera się więcej chętnych, jestem za :)
OdpowiedzUsuń