piątek, 3 kwietnia 2009

Rekolekcje

A jak tam ostatnie rekolekcje?

W Farze, ale nie tylko. Gdziekolwiek.

Oczywiście pod warunkiem, że byliście gdzieś.

15 komentarzy:

  1. Byłem na rekolekcjach w farze. Szczerze powiedziawszy przedstawienie nie zrobiło na mnie większego wrażenia, wręcz miałem po nim negatywne odczucia, ponieważ aktorzy grali tak jakby im się nie chciało (co mogłem wywnioskować z wypowiedzi, bo nic nie widziałem).
    Natomiast drugiego dnia zostałem mile zaskoczony przez naprawdę porządne i ciekawe kazanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na rekolekcjach w Farze nie dalam rady byc ale moge wywnioskowac ze byly ciekawe.przez przypadek weszlam na jakas Msze i poruszyla mnie historia mlodego czlowieka ktory dziekowal Bogu za swoja chorobe i smierc bo dzieki temu zmienil swoje zycie.swietne rozwazania o krzyzu.a poza tym opinie innych.Moje rekolekcje byly w tym roku szczatkowe.bylam dwa razy na rekolekcjach w Janie o walce duchowej.ale szczerze nie poruszyly mnie zbytnio (moze poza niespodziewanymi klopotami rodzinnymi ktore jak traf pojawily sie wlasnie wtedy (przypadek?) a rekolekcje w rodzinnej parafi mnie wrecz troche oburzyly wiec po jednym razie sie skonczyly. przedemna jeszcze pelne 3 dni rekolekcji Triduum wiec moze sie jeszcze wszystko zmienic.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rekolekcje w farze nie były moim zdaniem złe. Zazwyczaj krytykuję to, co dzieje się w okresie rekolekcyjnym (czy to w Adwencie, czy w czasie Wielkiego Postu) w kościołach, a więc wszelkiego rodzaju szopki, teatrzyki mające trafić do młodzieży. Tym razem również to uczynię. Przedstawienie wystawione w farze nie należało do najwspanialszych. Ba! Zaliczyłbym je raczej do tych gorszych, spośród tych, które widziałem. Nie chodzi mi wcale o grę aktorów, choć chwilami z tonu ich głosu [siedziałem w przedostatnim rzędzie] wydawało mi się, że wołami zostali ściągnięci do kościoła. Piszę raczej o 'przekazie', który niby miał do mnie trafić. Ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć, że nie można wymyśleć nic nazbyt oryginalnego, by ukazać obecność Boga w życiu. Okej. Ale dialogi, które z czasem "rozwoju" akcji stawały się coraz dłuższe, coraz bardziej nudne i monotonne, przyprawiały mnie już o mdłości. Ostatnie 5 minut było ględzeniem (przepraszam za wyrażenie) o niczym. Ta "sztuka" przez ostatnie 5 minut przeciągała swoją agonię... aż smutno było słuchać, bo początek nie był zwiastunem takiej porażki :(( Na przyszłość radzę aktorom i scenarzystom, aby w tego rodzaju przedstawieniach, sztukę doprowadzili do punktu kulminacyjnego i w tym momencie ucięli, pozostawiając treść inscenizacji do refleksji widzom [w końcu od tego są rekolekcje]. Drugi dzień rekolekcji to przede wszystkim dosyć interesujące kazanie. Zastanawiającym może być, jak człowiek może pogodzić się z losem i dziękować za śmiertelną chorobę.

    Chciałbym poruszyć w tym komentarzu jeszcze jeden wątek, a raczej zadać pytanie, na które odpowiedź chciałbym, jeśli to możliwe, usłyszeć na jednej z kolejnych katechez. Dla ułatwienia przyznam się, iż chodzę do małachowianki i Ksiądz podawał mojej (pewnie nie tylko) adres tej strony na lekcji :) Chodzi mi mianowicie o rocznicę śmierci Jana Pawła II. Nie chcę być źle zrozumiany, ale wydaje mi się, że trochę żałosne i bezsensowne jest pokazywanie, jak my to wszyscy pamiętamy o naukach polskiego papieża akurat w rocznicę Jego śmierci. Przez 364 (365 co 4 lata) pozostałe dni w roku mało kto naprawdę żyje tym, czego nauczał Jan Paweł II. 2 kwietnia wszyscy chcą pokazać jak to oni pamiętają i żyją według Jego nauk. Osobiście nienawidzę hipokryzji... a tu, moim zdaniem, mamy z nią wybitnie do czynienia. Nawet w 'GW' przeczytałem ostatnio, co dziennikarzom powiedziała złapana pod pomnikiem Jana Pawła II przy katedrze (a raczej zaciągnięta tam przez dyrekcję swojej szkoły: gimnazjum nr3 bodajze) 14letnia dziewczynka. Wspominała coś o tym, że już kilka razy zabierała się do przeczytania encyklik papieskich, ale jej wstyd, że ani razu się jej to nie udało... czy mi się wydaje, czy coś tu brzmi nienaturalnie? Czekam na odpowiedzi na kolejnych katechezach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że chociaż raz na rok tyle ludzi myśli o papieżu. Lepsze to niż nic.


    A może ktoś się nawróci dzięki tej wszechogarniającej hipokryzji?

    OdpowiedzUsuń
  5. Niby:
    Flp 1,18
    18. Ale cóż to znaczy? Jedynie to, że czy to obłudnie, czy naprawdę, na wszelki sposób rozgłasza się Chrystusa. A z tego ja się cieszę i będę się cieszył.
    (BT)

    Paweł jakoś potrafił, mi to nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak w nawiązaniu do najbliższych dni chciałbym poddać ku rozwadze:
    http://www.youtube.com/watch?v=ZRLRSXd4fzA
    do mnie przemówił bardzo mocno (niestety napisy są po angielsku)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrzy ludzie przełożyli:
    http://www.youtube.com/watch?v=hn-MkOPeRr0&

    OdpowiedzUsuń
  8. to jest hiporkyzja z tym się zgodzę. Jak ktoś robi to tylko na pokaz, akurat tego jednego dnia. A przez resztę czasu wogóle go to nie obchodzi.

    Co nie znaczy żeyb odwoływać "obchody" tego dnia. Dla mnie jest to święto jak każde inne, papieża uważam za symbol godny naśladowania i bohatera narodowego jak Piłsudzkiego czy Kościuszkę. Skoro obchodzimy 3 maja, to czemu by nie uczcić jednym dniem pamięci papieża? Gdyby odwołać te wszystkie święta, podczas których widać tą wielką hipokryzje to nic by nam nie pozostało i pamięć o historii by upadła wśród przyszłych pokoleń.

    Mnie denerwuje w związku ze śmiercią paieża co innego. Kiedy papież zmarł pojawiło się pewne irytujące zjawisko. W każdym sklepie, kiosku można było kupic 1000 bzdurynych rzeczy związanych z jego życiem, pontyfikatem. Do każdej gazety zaczęto dodawać gazetki o życiu papieża. Były różańce z papieżem, gazetki do kolekcjonowania (po 1 wydaniu na kazdy rok pontyfikatu, żeby ludzie co miesiąc kupowali),
    różne znaczki, naklejki, itp. Dla mnie tak bezwstydne zarabianie (poprzez grę na uczuciach ludzi, szczególnie podatnych w tym okresie na takie symbole związane z papieżem) na wizerunku takiej osoby to jest coś okropnego i odpychającego. Owszem, mogły się pojawić jakieś rzeczy tego typu, upamiętniające życie Jana Pawła II, no ale bez przesady. Ludzie to hieny, które zrobią wszystko, żeby zarobić choć troche pieniędzy i wykorzystają każda okazję. Tu właśnie wychodzi wg. mnie brak szacunku dla papieża. To dopiero jest żałosne.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Ludzie to hieny". Zgadzam się. Naprawdę potrafią być żałośni.
    Ale ja zapamiętałam coś jeszcze. Jak zachorował papież i mówiono, że nie wiadomo, ile czasu mu pozostało, w kościołach gromadzili się ludzie. Modlili się, płakali. Gdy zmarł, modlitwy nie ucichły, a łzy dalej płynęły. Gdy zapalałam świecę w moim oknie, widziałam kilka innych w pobliżu. Gdy włączyłam radio, leciały same smutne piosenki (np. "Łatwopalni"). To wszystko nie trwało jeden dzień. To trwało tygodnie, nawet miesiące. Wszyscy tak bardzo to przeżywali. Nie twierdzę, że teraz też trzeba cały czas płakać, ale jest mi po prostu smutno, że ludzie 'pamiętają' o Nim tylko przez jeden dzień. Nie potrafią się zatrzymać, wysłuchać jego dawnych kazań w inne dni roku. Wszystko odżywa tylko jednego dnia. Szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  10. Nawiązując do dzisiejszej katechezy, wstawiam link do ciekawego artykułu "Wielkanocna spowiedź Polaków":

    www.wielkanoc.onet.pl/4978,1547739,1,artykul.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Na religii od zawsze się zarabiało pieniądze i to w bardzo bezsensowny sposób. Ludzie mają gdzieś wiarę i uczucia, chcą tylko zarobić trochę kasy. Na tym cały świat polega.

    Pamiętacie Sanderusa z "Krzyżaków" który sprzedawał szczeble z drabiny, która przyśniła się Jakubowi? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Religia może być biznesem i bywa biznesem.
    Natomiast NIE MUSI być biznesem - może być czystą misją niesienia ludziom wiary.

    Jednak najbardziej czysta misja wymaga środków materialnych. ZAWSZE ktoś musi w to zainwestować - czas, wysiłek, pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
  13. Każdy powinien obchodzić śmierć papieża na swój sposób, w samotności. Chciałbym zauważyć, iż zachowanie, gdzie śmierć jakiejś wielkiej osobistości [mówię ogólnie] jest stawiana ponad śmierć członka rodziny, to dla mnie patologia. Osobiście nie płakałbym za Jakąś-Wielką-Osobistością, chociaż wymyśliłaby ona lek na AIDS, HIV i głupotę ludzką, gdyby zmarł członek mojej rodziny bądź przyjaciel.

    Zgadzam się - w kościołach gromadzili się ludzie, gdy papież zachorował i nie było wiadomo ile Mu jeszcze zostało dni. Ale obrzydzeniem napawa mnie myśl, że ludziom potrzebny jest jakiś silny bodziec, tragedia, by uronić kilka łez, zatrzymać się na chwilę.

    Pozwolę sobie przytoczyć fragment "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego [jakby ktoś szukał: część pierwsza, ostatni akapit rozdziału drugiego]: "...jeśli tak naprawdę nie człowiek jako taki jest łajdakiem, lecz cały rodzaj ludzki, to znaczy, że wszystko to są przesądy wymyślone dla postrachu i że nie ma żadnych granic, i tak chyba jest!"

    Czyżby w naturze człowieka zapisana była pozorna wrażliwość budząca się kilka razy w życiu? Sam już nie wiem. Może to chęć uczestniczenia we wspólnocie, chęć czucia się częścią czegoś, niezależnie od powodu, dla którego to większe coś powstało... nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  14. Formy opłakiwania mogą i powinny być różne.
    Ktoś chce plakać w samotności - wolno mu. Inny chce płakać z innymi - pozwólmy mu.

    Inna sprawa, że często (czasem?) nasz placz po stracie bliskich to płacz pod tytułum: "Co z NAMI biednymi teraz będzie".

    OdpowiedzUsuń
  15. Dokładnie!

    "Dobrze, że chociaż raz na rok tyle ludzi myśli o papieżu. Lepsze to niż nic. "

    W tym przypadku uważam że lepsze nic niż to.

    OdpowiedzUsuń